Strona główna Aktualności Debata: samorządowcy o budżecie miasta

Debata: samorządowcy o budżecie miasta

fot. materiały prasowe

Budżet miasta na 2020 rok nie jest zły, ale Warszawa nie wykorzystuje szans na zarabianie pieniędzy – mówili uczestnicy debaty budżetowej w klubokawiarni Chłodna 25 (CH25). Plan wydatków i wpływów miasta na przyszły rok ocenili średnio na 6,8 punktu w skali od 1 do 10.

Budżetu miejskiego bronił radny PO i przewodniczący Komisji Zdrowia w Radzie Warszawy Paweł Lech. – Podjęliśmy pewne zobowiązania wyborcze, które wchodzą w wydatki bieżące a nie inwestycyjne – tłumaczył. – Są to m.in. podwyżki dla nauczycieli – 250-270 zł dla każdego , podwyżki w innych instytucjach miejskich, związane z inflacją i kluczowy projekt, czyli żłobki dla wszystkich dzieci warszawiaków. Dziś jest ponad 700 wolnych miejsc w żłobkach – to jedna z obietnic wyborczych, która została zrealizowana z nawiązką.

Jak dodał, inwestycje są realizowane, np. na metro, jak co roku, przyznano ok. 800 mln zł. Rozpoczęła się też budowa Muzeum Sztuki Nowoczesnej. – To inwestycja która pozwoli odmienić w przyszłości centrum miasta – podkreślił Paweł Lech.

Radny Lech przypomniał, że w Warszawie budowane jest obecnie 20 przedszkoli i 15 szkół podstawowych – Tyle nie było budowane nigdy w historii Warszawy, poza projektem „1000 szkół na 1000-lecie państwa polskiego” nigdy nie było budowane – dodał. – Obwodnica Śródmieścia spadła po 25 latach przygotowań. Musimy się zastanowić, może warto byłoby ją jeszcze bardziej etapować. Prezydent miasta powinien myśleć nie tylko o najbliższej czteroletniej kadencji, ale nawet o 15 latach – jak miasto powinno się rozwijać – tłumaczył.

Wiceprzewodniczący miejskiej Komisji Budżetu i Finansów Tomasz Żyłka (Nowoczesna) przypomniał, że po stronie przychodów miasta znalazł się duży kredyt, który musiało miasto zaciągnąć, żeby zbilansować budżet. – Mamy żal do władz centralnych, że musieliśmy wziąć 1,4 mld zł kredytu. Całe szczęście – to m.in. zasługa wiceprezydenta Jacka Wojciechowicza – że poprzednie lata rządów wywindowały Warszawę na wysoki rating. Dzięki temu miasto może brać tanie pożyczki.

Jak dodał, drugim źródłem poważnego niezadowolenia jest „janosikowe”, które ma zły algorytm.

– Janosikowe liczone od zameldowanego w Warszawie mieszkańca nie obejmuje ościennych obszarów, którzy korzystają z komunikacji, kultury i infrastruktury miejskiej – tłumaczył. – Konia z rzędem temu, kto namówi posłów spoza Warszawy, żeby głosowali przeciw „janosikowemu”.

Jak dodał, największą pozycją w budżecie jest edukacja, podobnie jak w innych samorządach. –Rząd mówi, że dał nam 300 mln, a zmiany kosztują nas 600 mln zł. Nie może być tak, że za zadaniami zlecanymi przez rząd nie idą pieniądze – tłumaczył. – Z bólem muszę powiedzieć, że traci na tym kultura, a przede wszystkim różne inwestycje kulturalne. Pewne rzeczy da się przesuwać, żeby nie wypadły z budżetu i prognozy finansowej. Ważne, by budowała się Sinfonia Varsovia czy Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

Odniósł się też do rosnącej kwoty na utrzymanie administracji samorządowej. W przyszłym roku będzie to 1,33 mld zł. – W Warszawie jest armia urzędników, być może za duża – tłumaczył. – Ratusz musi zabezpieczyć pensje dla tych wszystkich ludzi, a także np. utrzymanie budynków samorządowych.

Z kolei były wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz zwrócił uwagę na brak wizji rozwoju miasta. Podkreślił, że koło zamachowe, jakim są inwestycje w mieście, się coraz bardziej osłabia. – Obawiam się, że to jest ostatni bądź przedostatni w miarę dobry budżet miasta przy polityce, jaka jest obecnie prowadzona – mówił. – Ratusz chwali się kilkoma inwestycjami. Przypomnę, że za czasów prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz budowaliśmy jednocześnie most Północny z trasą, muzeum POLIN, stadion Legii, trasę tramwajową na Nowodwory. Każdego roku było kilka wielkich inwestycji. Teraz jest wielkie halo, że udało się wbić łopatę pod Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Na miłość boską, ta inwestycja jest przygotowywana od wielu lat.

Według byłego wiceprezydenta przepisy zabierające pieniądze samorządom nie są niczym nowym. – Bądźmy uczciwi i powiedzmy sobie jasno – były przykłady, gdzie inne rządy uchwalały ustawy, które też zabierały pieniądze i samorządy musiały sobie z tym poradzić – tłumaczył. – W Polsce żaden rząd nigdy nie sprzyjał samorządom. Samorząd był zawsze traktowany jako chłopak w krótkich spodenkach, którego można pogłaskać po głowie i powiedzieć, żeby się nie wtrącał w wielką politykę.

Odniósł się też do wydatków na urzędników. – Wyobraźmy sobie, że tych urzędników nie ma. Jak wtedy wyrobić prawo jazdy, dostać dowód rejestracyjny? – pytał. – Pracowałem w samorządzie warszawskim przez 20 lat. Może można by zredukować liczbę urzędników o jakieś 5-6 proc., ale jeśli ktoś mówi, że kilka osób obsłuży wszystkich interesantów to jest to irracjonalne. Przecież muszą pracować np. służby skarbnika, które windykują podatki czy służby zajmujące się pozyskiwaniem środków unijnych.

Z kolei Paweł Lech odniósł się do mitu, że w Polsce jest za dużo urzędników, a w szczególności radnych w Warszawie. – Owszem, np. w Nowym Jorku jest ich mniej, ale są zawodowi radni, każdy z nich ma biuro, samochody i zarabia 150 tys. dolarów rocznie czyli jakieś pięć razy więcej niż prezydent Warszawy. Dodatkowo w Polsce jest o połowę mniej urzędników na głowę mieszkańca niż w krajach zachodnich. Chociaż trzeba przyznać, że jest wiele instytucji miejskich, którymi można by lepiej zarządzać. Dodatkowo w coraz większym stopniu technologia pozwala np. na składanie wniosków przez Internet. Od 20 lat wszystkie rządy pracują nad tymi projektami, ale na razie w stopniu niezadowalającym.

Radny Tomasz Żyłka przypomniał, że najbardziej efektywna jest własność prywatna. – Jeśli chodzi o spółki miejskie, to pewne rzeczy są niemożliwe. Nie można sprywatyzować np. wodociągów. Dlatego trzeba myśleć, żeby wyoutsorcowac pewne zadania. Niestety spółki miejskie są również wielkim polem do popisu dla polityki kadrowej tego kto wygrał w wyborach. M.in. to powoduje, że bardzo trudno jest zmienić pewne rzeczy.

Radny przypomniał, że dwa tygodnie temu zostały uchwalone bardzo ważne zmiany w wynajmie lokali użytkowych. – Po pierwsze pojawi się niebawem możliwość najmu lokali na 10 lat jako podstawową formę najmu – mówił. – Wynajem na trzy lata to było bardzo krótko. W przypadku, gdy się obejmuje lokale w bardzo złym stanie to duże inwestycje odtworzeniowe będą mogły być rozliczane w czynszu. Po trzecie – jeśli dzieją się jakieś przypadki losowe, otwarta jest ścieżka do negocjowania czynszu lub jego zawieszenia.

Były wiceprezydent Wojciechowicz przypomniał, że wszelkiego rodzaju wskaźniki bywają mylące. – W skali od 1 do 10 budżet bym ocenił na 5 z plusem – powiedział. – Jednak będzie tylko gorzej. Do tej pory myślałem, że obecnym włodarzem się nie chce, ale teraz myślę, że nie mają ani świadomości, ani nie znają mechanizmów. Zatrzymują rozwój miasta.

Przypomniał, że podczas rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz zadłużenie miasta było coraz niższe.

– Warto pamiętać, że w tym czasie stworzyliśmy dzięki kapitałowi prywatnemu 3 mln mkw. wysokiej klasy powierzchni biurowej – mówił. – Startowaliśmy z 2 mln mkw., kończyliśmy z ponad 5 mln mkw. Dlaczego władze miasta ten rozwój blokują, czyli podcinają gałąź, na której siedzą? Są przypadki, że inwestorzy potrzebują małej działki – np. 100 mkw., żeby podłączyć ją do wielkiej działki, gdzie ma być realizowana inwestycja zgodna z planem. Urzędnicy robią ogromne problemy. Jest pewna granica śmieszności, Warszawa to nie jest miasto, którym można rządzić w sposób żartobliwy – dodał.

Tomasz Żyłka ocenił budżet na 7 z plusem w skali od 1 do 10. – Wiem, jakie są okoliczności łagodzące – mówił. – Oczywiście chciałbym, żeby można było dać 10, to byłoby fantastycznie.

Paweł Lech podkreślił, że mimo wszystko budżet poza inwestycjami jest dobry. – Ja bym go ocenił na 7-8 – mówił. – Mam nadzieję, że wnioski, które zgłaszaliśmy my jako radni do budżetu, na najbliższej sesji zostaną uwzględnione. Dokładną ocenę będę mógł podać po najbliższej sesji – jak wnioski zostaną uwzględnione, to będzie ósemka.

Poruszona została też sprawa odbioru śmieci. Dlaczego mieszkańcy Warszawy mają dopłacać ponad 100 mln zł do komercyjnych śmieci? – pytał Jacek Wojciechowicz. – Nie można powiedzieć, że ustawa tak nakazuje, bo inne miasta sobie z tym poradziły, np. Łódź. W Warszawie przyjęto zupełnie chory system, gdzie mamy ok. 5-6 podmiotów, często działających nielegalnie, na nielegalnych dokumentach. W zeszłym roku nie potrafiono zrobić przetargu na odbiór śmieci, przez ponad pół roku płacono po wyższych cenach z wolnej ręki, potem od sierpnia po przetargach ceny spadły o połowę. Podobnie teraz pewnie będzie z zagospodarowaniem śmieci. Znów jest przetarg nieudany i zobaczycie, że od stycznia będą dużo wyższe ceny – zapowiedział.

Poparł go Tomasz Żyłka. – My w Nowoczesnej zgadzamy się z panam prezydentem – mówił. – Śmieci z budynków komercyjnych nie powinny być zagospodarowane przez miasto. Jest to efektem ustawy, która zamroziła te ceny dla przedsiębiorców, a płaci się wiele więcej. Różnicę, która powstaje, trzeba przerzucić na mieszkańców.

Z kolei Paweł Lech się odniósł do segregowania odpadów. – Nie wyobrażam sobie, jak w 30-metrowym mieszkaniu, gdzie kuchnia ma 7 mkw. można segregować odpadki na pięć frakcji – mówił. – Najważniejsza jest segregacja na samym końcu – powinniśmy zrzucić najwięcej obowiązków za segregowanie odpadków zrzucić na firmy odbierające śmieci. Dodatkowo jeżeli po odpady jeździ pięć ciężarówek to wytwarzają dużo więcej CO2 niż jedna, która je odbierze i zawiezie do segregacji.